W planie na ostatnią niedzielę były rozgrywki buzkaszi w
jednej z miejscowości niedaleko Duszanbe. To popularne w okresie wiosennym zawody
sportowe, polegające na przechwyceniu koziego truchła i wrzuceniu go do bramki
przez jednego z zawodników na koniach. Sport niebezpieczny (rozpędzone konie
mogą stratować widownię), ale bardzo lubiany przez Tadżyków – są nawet tacy,
którzy chcieliby włączenia go do dyscyplin olimpijskich. Podobno na
niedzielnych zawodach miał być syn głowy państwa (z tej okazji miał zresztą obowiązywać
zakaz fotografowania, bo władze – od kiedy filmik z pijanym
prezydentem bawiącym się na weselu wyciekł do internetu – są na to wyczulone).
Niestety zawody się nie odbyły, bo ostatecznie organizator nie zdobył oficjalnego
pozwolenia, więc jeźdźcy pokręcili się po okolicy i rozjechali do domów.
Wobec tego „przeciąganie kozła” zamieniliśmy na gusztin,
czyli tradycyjne zapasy. Wielka impreza niedaleko Hissar, również
wiosenno-noworoczna – Nowy Rok Tadżycy, jak i inne ludy irańskiej kultury,
obchodzą wraz z rozpoczęciem astronomicznej wiosny. Na trybunach setki mężczyzn
w różnym wieku, kobiet wśród widzów brak, nieliczne sprzedawały jedzenie na straganach.
W ogóle handel kwitł – kapelusze z rondem (słońce było wyjątkowo upiorne),
rozmaite pierożki i drożdżówki, bułki z wędliną, hot-dogi, szaszłyki, napoje w
butelkach (z kwaśnym mlekiem i herbatą włącznie), ziarna słonecznika, no i
oczywiście wielkie gary plowu, czyli tradycyjnego tadżyckiego ryżu z marchewką
i baraniną. Po dotarciu na miejsce wydawało się nam, że sporo nagotowali, ale
po krótkim czasie nie zostało prawie nic.
W zapasach zmagali się zawodnicy, czyli pahlawoni (dosłownie:
bohaterowie) z rozmaitych zakątków nie tylko Tadżykistanu, ale też na przykład
sąsiedniego Uzbekistanu. Walczyli po kilka par równocześnie, każda z własnym
sędzią, zagrzewani do boju przez chrypnącego powoli wodzireja w narodowej
czapce. Chodziło o to, by powalić przeciwnika na łopatki, wzbudzając tym samym
okrzyki radości na widowni. Czasem po nerwowej walce jeden z walczących prawie leżał,
ale po chwili niepewności okazywało się, że wodzirej krzyknął jednak: nie udało
się! Więc znowu przeciwnicy chodzli obok siebie, badali sytuację, czasem
odchodzili nawet gdzieś dalej na bok, a po chwili wracali do walki. Przegrani odeszli
z nagrodami mniejszej wartości – i rzeczowymi, i pieniężnymi. Na lepszych
czekały takie atrakcje jak owca czy koń, a na najlepszych – owinięty kokardą w
kolorach tadżyckiej flagi samochód.