sobota, 5 grudnia 2015

"Miesiąc tadżycki" w Krakowie

W Krakowie organizujemy właśnie imprezę pod hasłem "Miesiąc tadżycki". Ten pomysł chodził za mną od mojej pierwszej podroży do Tadżykistanu, ale dopiero teraz się udało go zrealizować. Chciałam pokazać trochę zdjęć i opowiedzieć ludziom o tym, dlaczego to jest ciekawy i wart poznania kraj. Więc do 14 grudnia można oglądać moje zdjęcia w krakowskiej Kawiarni Cudowne Lata przy ulicy Garncarskiej 5. W poprzedni poniedziałek, 23 listopada, odbył się pokaz slajdów i okazało się, że widownia miała mnóstwo pytań. Łącznie z tym, do kogo należy ziemia na tadżyckich wsiach. Ale obraz, jaki przedstawiłam widowni, był chyba mało optymistyczny, bo jedna pani nawet zapytała, czy naprawdę nie widzę dla Tadżykistanu żadnej nadziei... Szczerze - osobiście nie widzę. Ma to związek z tym, co się tam ostatnio dzieje. Mój znajomy siedzi w więzieniu. Dyktatura się radykalizuje i wykańcza wszelką opozycję. Może napiszę o tym więcej, ale na razie trudno mi zebrać myśli, bo dla mnie ta sprawa ma bardzo osobisty wymiar.

Antonina Pisarczyk
Na drugim spotkaniu, w ostatni poniedziałek, dr Mateusz Kłagisz z Zakładu Iranistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego opowiadał o polskich wątkach w kulturze tadżyckiej. Zaczął od ciekawych rozważań o pokrewieństwie językowym i genetycznym - to ostatnie to może w dużej mierze spekulacje najnowszej nauki, ale wygląda na to, że nasz mi sarmacki ma gdzieś tam ziarenko prawdy... Ciekawe historie dotyczyły naszego futurysty Bruna Jasieńskiego i jego tadżyckiej twórczości - na podstawie wielokrotnie wznawianej w ZSRR powieści "Człowiek zmienia skórę" nakręcono nawet całkiem sporej długości serial (dla zainteresowanych: link do serialu i link do artykułu na temat powieści). Prelegent opowiadał też o tadżyckiej literaturze tłumaczonej na polski - spośród przykładów warto wspomnieć chociażby wydaną w latach 50. XX wieku powieść "Niewolnicy" Sadriddina Ajniego, czyli ojca tadżyckiej literatury. No i jeszcze jedną ciekawostką była twórczość naukowa Antoniny Pisarczyk - polsko-białoruskiej badaczki, która urodziła się w 1907 roku na terenie współczesnego Uzbekistanu, a dopiero na przełomie 1989 i 1990 roku przyjechała do Polski, gdzie zmarła 5 lat później. Pisarczyk, żona etnografa Michaiła S. Andriejewa, uczestniczyła w ekspedycjach naukowych do Chiwy i Buchary, pracowała m.in. w Okręgowym Muzeum Krajoznawczym w Samarkandzie i tadżyckiej Akademii Nauk. Obecnie archiwum jej materiałów badawczych znajduje się właśnie pod opieką Zakładu Iranistyki UJ.

"Miesiąc tadżycki" w Krakowie, 23 listopada 2015 r.




sobota, 7 listopada 2015

O języku tadżyckim, alfabecie przodków i facebooku

Pytanie, jakie ludzie zadają mi często w związku z Tadżykistanem, to: a w jakim oni mówią języku? Serio, w tadżyckim? A to jest w ogóle taki język?
Otóż jest taki język, chociaż niektórzy językoznawcy uważają, że Tadżycy rozmawiają ze sobą po persku. Ba, nawet niektórzy Tadżycy upierają się, że mówią po persku, bo to w bardziej spektakularny sposób czyni ich udziałowcami wielowiekowej, perskojęzycznej kultury. A jak ktoś się dopytuje, co to za język, to mówię: no taki trochę perski :)
Językiem tadżyckim mówi się dziś w Tadżykistanie, Uzbekistanie (głównie w Samarkandzie i Bucharze), a także w północno-wschodnim Afganistanie. No i oczywiście jeszcze mnóstwo użytkowników tego języka mieszka lub pracuje sezonowo w Rosji, społeczności emigrantów są też w Europie i Stanach Zjednoczonych.
A historia jest taka: wczesny język nowoperski (czy po prostu perski) - stanowiący kontynuację języka średnioperskiego, powszechnego w irańskim świecie przed najazdem arabskim - dotarł do Azji Centralnej jakoś w VIII wieku. Na dworze Samanidów, rządzących od pierwszej połowy IX wieku lokalnym państwem ze stolicą w Bucharze, rozwijał się jako język kultury i literatury. Chociaż perski przetrwał długie wieki we wspólnej dla Iranu i Azji Centralnej wersji literackiej, to w poszczególnych rejonach jego wersje mówione coraz bardziej się od siebie różniły. Na to, jak mówiono nim w Azji Centralnej, w dużej mierze wpłynęły ludy tureckie, a następnie Rosjanie. Ci ostatni już w XIX wieku podporządkowali sobie między innymi Emirat Buchary, w którym mieszkali Tadżycy mówiący językiem, który wtedy nazywano farsi - perski. Z czasem Związek Radziecki przyczynił się do rozpowszechniania języka tadżyckiego, dla którego wzorem był przede wszystkim lokalny język perski z dużymi wpływami uzbeckiego. Wtedy pojawiła się prasa i tadżycka literatura narodowa, której ojcem był urodzony w podbucharskiej wiosce Sadriddin Ajni (1878-1954).
Interesująca jest kwestia alfabetu. Mimo przyjęcia, w wyniku islamizacji, pisma arabskiego do zapisu języka nowoperskiego, nie tak zapisuje się dziś język tadżycki. A wszystko za sprawą radzieckich reform - w 1926 wprowadzono zmodyfikowany alfabet łaciński, a niebawem, to znaczy w latach 1939-1940, zmodyfikowaną cyrylicę, odcinając tym samym mieszkańców Azji Centralnej od ich perskojęzycznego  dziedzictwa kulturowego. Takie zmiany objęły też zapis tureckich języków regionu.
File:Soviet poster in tajik circa 1920.jpg
Tadżycki plakat z lat 20. XX w. [https://en.wikipedia.org/wiki/Tajik_alphabet]
Z czasem tadżycki zaczął coraz bardziej ulegać wpływom rosyjskiego i tracić na znaczeniu. Przypomniał o sobie dopiero w okresie pierestrojki, kiedy sprawa języków narodowych stała się istotnym hasłem lokalnych reformatorów. W 1989 roku ustanowiono tadżycki językiem państwowym i założono możliwość druku w zapisie arabsko-perskim, a po uzyskaniu przez Tadżykistan niepodległości pojawiły się pomysły na powrót do dawnego pisma. W prasie pojawiły się tytuły i hasła, a nawet całe teksty zapisane w sposób niezrozumiały dla większości mieszkańców kraju. Podobne pomysły upadły w obliczu wojny domowej (1992-1997), dziś natomiast uczy się w szkołach - z mizernym raczej efektem - "alfabetu przodków", czyli pisma arabsko-perskiego.
Ale są, jak wspomniałam, Tadżycy utrzymujący, że mówią po persku. Na facebooku jest nawet grupa tadżyckich wielbicieli języka perskiego zapisywanego cyrylicą i bardzo im się kiedyś naraziłam pisząc z konkretnym pytaniem i wspominając przy tym, że jestem z Polszy. Od razu posypały się komentarze, że w języku Tadżyków mówi się Lahiston (dodam, że w Iranie nasz kraj to właśnie Lahestan), a nie żadna Polsza, chociaż wiem z doświadczenia, że to ostatnie słowo większości Tadżyków nic nie mówi... Niemniej na facebooku pouczono mnie, jak powinnam mówić, żeby rozpowszechniać piękny język perski. Nie śmiałam już publicznie oponować, ale jednak osobiście wolę, żeby ludzie rozumieli to, co do nich mówię. Więc pozostanę przy starej dobrej Polszy.

niedziela, 13 września 2015

Rzekoma wojna domowa w Tadżykistanie

Skoro według polskich mediów „wraca widmo wojny domowej Tadżykistanie”, to czas napisać, co tam się faktycznie dzieje. Bo zdaniem Jagielskiego „coraz częściej w Tadżykistanie dawni partyzanccy komendanci chwytają za broń”, ale prawda jest taka, że oni to akurat chwytali po wojnie jeszcze przez dobrych kilka lat, a teraz to już spośród nich specjalnie nie ma kto chwytać...
Otóż w Tadżykistanie wydarzyło się ostatnio kilka rozmaitych rzeczy. Po pierwsze, w prowincji Wahdat zginął pobity przez milicję student, Umar Bobodżonow. Pobity, ponieważ nie chciał zgolić brody na żądanie milicji– obecnie jej funkcjonariusze zajmują się wymuszaniem golenia bród i ściągania hidżabów, czyli ponoć oznak muzułmańskiego ekstremizmu. Słynna historia sprzed kilku tygodni to wizyty milicji na duszanbińskim bazarze Korwon, po której to kupcy mieli pół twarzy opalone, a pół nie... Tak to tadżyckie władze walczą z opozycją, a ludzi wkurza to coraz bardziej. Faktycznie nie o specjalnie radykalny islam tu chodzi – rzekomy radykalizm ma być tylko pretekstem, by wybić ludziom z głowy w ogóle większe zainteresowanie islamem, a przy tym i zainteresowanie Partią Islamskiego Odrodzenia Tadżykistanu, czyli główną siłą opozycyjną, reprezentującą akurat islam bardzo stonowany.
Rzecz druga dotyczyła właśnie samej partii, wobec której rząd szuka coraz to bardziej absurdalnych zarzutów. Najpierw zamknięto partyjną drukarnię, członkom kazano się wypisywać, następnie w ogóle zamknięto główną siedzibę partii (tak, to wtedy niektóre media informowały o zamknięciu partii). Siedzibę kilkanaście lat temu zakupił na nazwisko swojego syna ówczesny lider, Abdulloh Nuri, teraz jednak rząd stwierdził, że budynek został przed tamtym zakupem nieodpowiednio sprywatyzowany i milicja zaplombowała budynek. Poza tym PIOT oskarża się o wszystko, co złe, łącznie z powiązaniami z Państwem Islamskim, a kwestia jej prawnej likwidacji jest pewnie tylko kwestią czasu.
Rozmaite opowieści o Państwie Islamskim są oczywiście w Tadżykistanie obecne, jak pewnie wszędzie na świecie. Z tej okazji pierwszy program tadżyckiej telewizji nadał niedawno bardzo interesujący program. Otóż wypowiadają się w nim osoby, które – zwiedzione propagandą islamistów, czy też w ogóle porwane – znalazły się w szeregach Państwa Islamskiego, ale szczęśliwie udało im się – zwykle z pomocą tadżyckich służb – wrócić do domu. Bohaterowie płaczą, płaczą też ich szczęśliwe rodziny, które myślały, że swoich bliskich już nie zobaczą. Bohaterowie – wymienieni z imienia i nazwiska, z podanym miejscem zamieszkania – opowiadają o tym, że wśród krwi i morderstw myśleli o ukochanym Tadżykistanie, czuli zapach Ojczyzny, tęsknili za rodziną. Ci fałszywie omamieni zdali sobie sprawę, jak dobry jest dominujący w Tadżykistanie islam hanaficki i że nie trzeba szukać gdzie indziej idei muzułmańskich i muzułmańskiej edukacji, bo tu u nich to wszystko jest. Tak więc do obywateli wychodzi się na przemian z kijem i marchewką.
No i jeszcze jedna rzecz się ostatnio wydarzyła – zbrojne przepychanki między byłym wiceministrem obrony, generałem Abduhalimem Nazarzodą i jego uzbrojonymi ludźmi (podobno broń ukradli wcześniej z posterunku milicji), a milicją. Zginęło w sumie po obu stronach jakieś 30 osób, ostatecznie generał, który uciekł do Romitu, został zabity podobno wczoraj. Ponieważ atak na posterunek odbył się w prowincji Wahdat, najpierw powiązano historię studenta i bunt generała, faktycznie wieszcząc wojnę domową. O wszystko od razu na wszelki wypadek oskarżono PIOT. Ludzi jednak, mam wrażenie, bardziej zajmowały brody i hidżaby, niż generał. Władze na wszelki wypadek wyłączyły możliwość wysyłania smsów i korzystania z facebooka, ale niespecjalnie się tym przejęto, bo i tak można było dzwonić, korzystać z Vibera czy WhatsAppa, albo zainstalować jakieś obejście do fb.  
W tej to atmosferze Tadżycy świętowali 24. rocznicę uzyskania niepodległości. na wszelki wypadek do ostatniej chwili nie podano, czy i o której będą fajerwerki. Ale były.

"Niepodległość - kierunkowskaz społeczeństwa"

Elewacja duszanbińskiej restauracji Wachsz z okazji Dnia Niepodległości

"9 września - Dzień Niepodległości Republiki Tadżykistanu" i portret Ismaila Samanidy



poniedziałek, 31 sierpnia 2015

W pamirskiej dolinie Szachdary

Dolina Szachdary
Tusjon to składająca się z 11 przysiółków wieś w dolinie Szachdary, położona w południowo-zachodniej części tadżyckiego Badachszanu. Najpierw podjeżdżamy marszrutką pod sporą górę, przy wysiadaniu kierowca wskazuje nam, w którym kierunku iść do mazaru. Mazar (po tadżycku mazor) to świątynia lub mauzoleum jakiejś ważnej osoby, u pamirskich ismailitów szczególnie malownicze z uwagi na charakterystyczne baranie poroża i czaszki, pośród których można znaleźć te najbardziej okazałe, należące do górskiej owcy Marco Polo. To zwierzę uważane jest w tutejszych górach za czyste i szczególne – taki pamirski anioł, jak powiedział mi pewien Pamirczyk.
Mazar w Tusjonie trudno przeoczyć – góruje nad wsią i wygląda jak porządny, pobielony dom na podmurówce. Na werandzie piec chlebowy, a w środku trzy groby (w tym dwa przykryte dywanami) i baranie rogi oraz czaszki – najbardziej zaskakująca jest ta z oczami. Po odwiedzeniu mazaru wdrapujemy się wyżej, żeby popatrzeć na dolinę z góry. Po drodze mijany facet sugeruje odwiedziny w dżamoacie – siedzibie lokalnej jednostki administracyjnej – bo tak podobno mają najnowsze wiadomości dotyczące mazaru. Schodzimy więc do centrum wioski, mijamy chłopców grających na podwórku w bilard, zagaduję przechodzącą staruszkę i pytam o mazar. Opowiada, ze Szoh Borhon przybył tu kiedyś z Indii… nie z Indii, z Iranu… Wtedy nie było tu wsi, był las. Dzięki Borhonowi w cudowny sposób popłynęła woda i tak powstała wieś. A w mazarze leży on, za nim jego matka, a na podłodze służąca. Staruszka zaprasza na herbatę, ale zaznacza, że tak naprawdę to ona wiele nie wie na temat mazaru. Za to na pewno wiedzą w dżamoacie.
Trudno nie pójść, skoro tak gorliwie rekomendują to mieszkańcy. Po drodze pytam o właściwy budynek, młody chłopak wyciąga do mnie rękę na powitanie (w Tusjonie wszyscy witają się podaniem ręki, a niektórzy dodatkowo wzajemnym cmokaniem w te podane ręce) – akurat tam pracuje. Żebym się nie przeraziła, że teraz siedzą w takim małym budynku, do którego trzeba wejść po drabinie, bo obok już budują sobie nowy.
W dżamoacie poruszenie – jest tu i facet, którego spotkałyśmy po drodze, i pilnie ściągnięty specjalnie z urlopu pracownik. Ale na szczęście nasza niespodziewana wizyta okazuje się ważniejsza niż dotychczasowe obowiązki. Podobno mają tu w komputerze plik na temat historii lokalnego mazaru i pracownicy rzucają się na jego poszukiwanie. Po chwili przerzucają się na poszukiwania telefoniczne z pytaniem, czy dana osoba nie wie, gdzie jest ów plik. I to nie przynosi efektu, postanawiają więc znaleźć wydrukowany egzemplarz. Obdzwaniają kolejne osoby, wreszcie namierzają faceta, który musi przyjść z kluczem, otworzyć budynek na tyłach dżamoatu i przynieść plik. Facet przyjedzie za 2 do 3 minut, faktycznie trwa to sporo dłużej, a w międzyczasie udaje się nam wypić herbatę. Pan urzędnik przynosi krówki, ciasteczka, chleb o raz kiełbasę, a ponieważ z zawierającą je reklamówką przeszedł przez centrum wsi, na herbacie zjawiają się kolejne osoby, zainteresowane poruszeniem.
Wreszcie jest prawie dwudziestostronicowy tekst, trzech pracowników robi ksero – jeden podaje kartki, drugi kseruje, trzeci układa skserowane. Ostatecznie dostaję do ręki piękny plik – okazuje się, że jakiś lokalny etnograf niedawno zbierał tu narracje na temat mazaru. Jak przeczytam, to dam znać, co też tam spisał.

Mazar w Tusjonie
Wnętrze mazaru w Tusjonie
Wnętrze mazaru w Tusjonie
Widok na centrum Tusjonu

piątek, 21 sierpnia 2015

Co nowego w Duszanbe

Post dla wszystkich znajomych i nieznajomych, którzy kiedykolwiek tu byli, ale w ostatnim czasie takiej szansy nie mają :) Co przykuwa uwagę w Duszanbe w tym roku? Przede wszystkim budynki, budynki i jeszcze raz budynki. Dokańczanie tych zaczętych jakiś czas temu, budowa nowych – urzędów i apartamentowców, chociaż niekoniecznie przystosowanych do ogólnie przyjętych standardów. Trzeba też przyznać, że wiele inwestycji stanęło w związku z kryzysem w Rosji, a wartość rubla – niestety dla Tadżyków, szczególnie tych pracujących w Rosji – nadal spada. Generalnie więc budynki stoją puste, a kryzys finansowy spowodował, że zabroniono używać dolarów jako środka płatniczego.

Nowe centrum handlowe "Stolica 90"
Przy ulicy Rudakiego powstaje wielka siedzibę banku Amonat i na wysokim, zielonym ogrodzeniu wokół inwestycji pozawieszano bilbordy z wypowiedziami prezydenta. Głowa państwa wspomina o ważnej roli pieniędzy w państwie i bezpośrednim wpływie rozwoju gospodarczego na własny portfel – hasła mają zapewne przekonać obywateli do sensowności tak kosztownej inwestycji. Poza tym otwarto elegancki sklep ze sprzętami domowymi, gdzie komplet sześciu kieliszków do szampana w różowe kropki kosztuje równowartość stu dolarów – tyle mniej więcej, ile miesięcznie zarobi Tadżyk na państwowej posadzie. Powstają też nowe fastfoody (w tym lokal z pizzą z dowozem do domu) i supermarkety, stare zmieniają swoje kształty na bardziej nowoczesne, jest kilka nowych knajp i nocnych klubów. Na dodatek kilka dni temu zerwano całą kostkę brukową wzdłuż Parku Rudakiego i robotnicy układają nową, kolorową - nawet w niedzielę. Podobno otwarto już największą czajchanę w Azji Centralnej (w zeszłym roku pan pilnujący przegonił nas z aparatami spod bardzo już zaawansowanej budowy). Powyżej centrum handlowego Rudaki Plaza powstał nowy, niewielki park, na miejscu zabudowań należących do Uniwersytetu Medycznego, w tym kliniki stomatologicznej. Miłe miejsce – kiedy wieczorem robi się chłodniej, do parku przychodzą rodziny z dzieciakami.
Co najważniejsze, jakiś czas temu powstał w północnej części Duszanbe nowy bazar – Pojtacht 90 (Stolica 90), z okazji 90-lecia miasta. Chodzi o to, bo ludzie kupowali gdzie indziej, niż w takich mało reprezentacyjnych miejscach, jak Zielony Bazar – na razie, mimo protestów, zmuszono do opuszczenia go i przeniesienia się na nowy sprzedawców bakalii. Zajmują tam ogromną salę, ale kupujących jak na lekarstwo. Obok stoi jeszcze większy budynek, z wielkimi, złoconymi kolumnami w środku, który docelowo ma być centrum handlowym. Na razie też świeci pustkami, a nieliczni sprzedawcy snują się bez celu.  Stoję i myślę o reformach perskiego szacha, który w ubiegłym stuleciu chciał uczynić z ze swoich poddanych nowoczesne, zwesternizowane społeczeństwo, zrywając kobietom  hedżaby, nakładając mężczyznom europejskie kapelusze, zabraniając przestarzałych obyczajów i burząc stare zabudowania stolicy…
No i są też nowe autobusy, z elektronicznie podświetlanym numerem i celem jazdy, a na części przystanków wzdłuż ulicy Rudakiego działają elektroniczne tablice z informacją, o której przyjedzie najbliższy autobus bądź trolejbus. Działają na GPS, bo w Duszanbe na razie nie zanosi się na to, żeby dało się wprowadzić normalne rozkłady – autobusy i trolejbusy jeżdżą tu na zasadzie franszyzy, to znaczy muszą odprowadzić każdego dnia ileś pieniędzy, które do ręki pomocnikowi kierowcy płacą za przejazd pasażerowie. Stąd jest im na rękę zatrzymywać się między przystankami i nawoływać dodatkowych pasażerów, przez co czasem wleką się wręcz niemiłosiernie.

Nowy bazar "Stolica 90"

Sprzedawczynie bakalii w "Stolicy 90"

Centrum handlowe "Stolica 90"

Za płotem przyszła siedziba Banku Amonat

niedziela, 16 sierpnia 2015

Pierwsi Polacy na Szczycie Karola Marksa


Szczyt Marksa [za: http://travelingluck.com/]
Jakieś dwa tygodnie temu w Public Pubie – jednej z bardziej lubianych przez obcokrajowców knajp w Duszanbe – słyszę, że facet przy stoliku za mną zastanawia się po polsku nad zamówieniem herbaty. Okazało się, że ów facet i jego towarzysz to uczestnicy właśnie zakończonej wyprawy na Szczyt Karola Marksa, który znajduje się w południowej części tadżyckiego Badachszanu.
Szczyt Marksa ma 6723 m n.p.m. i jest najwyższym szczytem wschodniego pasma Gór Sachadryjskich w południowo-zachodnim Pamirze. Po raz pierwszy zdobyła go radziecka ekspedycja kierowana przez Eugeniusza Bieleckiego, który zresztą jako pierwszy zdobył dwa pamirskie siedmiotysięczniki (1937), a także poprowadził pierwszą zagraniczną ekspedycję zagraniczną do Chin (1956).
Bielecki urodził się pod Warszawą w 1908 roku, potem mieszkał na Ukrainie, a ostatecznie przeniósł się do Sankt Petersburga, gdzie został wysoko wykwalifikowanym pracownikiem fabryki maszyn Kirowa. Już prawie dekadę przed wyprawa w Pamir wcześniej usłyszał od odwiedzającego tamte tereny geologa, że są tam do zdobycia dziewicze szczyty, ale plany popsuła mu wojna. To właśnie ów geolog, Siergiej Klunnikow, nazwał jeden z opisanych przez siebie, szacowanych na siedmiotysięczniki szczytów, imieniem Karola Marksa, a jego pracę na ten temat wydrukowała w 1937 roku radziecka Akademia Nauk. Kiedy Bielecki wrócił z wojny, zaczął organizować wyprawę, ale z powodu braku sprzętu i trudności organizacyjnych, przekładano terminy wyjazdu. Ostatecznie udało się zdobyć szczyt 6 września 1946 roku wczesnym popołudniem. Polacy w ostatnich latach podejmowali próby zdobycia góry, ale po raz pierwszy udało się to Bartkowi Białasowi, Janowi Lenczowskiemu i Bartkowi Szelidze właśnie w tym roku - 16 lipca.
Facet i jego towarzysz ostatecznie zamówili piwo.
Szczyt Engelsa i Szczyt Marksa [za: http://www.summitpost.org/pik-engels-and-pik-karl-marx/253537; 16.08.2015]
Szczyt Marska na mapie Tadżykistanu [za: http://www.peakbagger.com/peak.aspx?pid=13165; 16.08.2015]

Eugeny Beletsky
Eugeniusz Bielecki (1908-1979) [za: www.russianclimb.com/beletsky]