sobota, 22 grudnia 2018

O "Buranie" Góreckiego

"Planeta Kaukaz" Wojciecha Góreckiego była jedną z moich ulubionych książek w czasach studenckich. Jego "Toast za przodków" ukazał się w 2010 roku, tuż przed moim pierwszym wyjazdem do Armenii, i posłużył jako wstęp do wyprawy. Teraz Autor opublikował książkę "Buran. Kirgiz wraca na koń" i znów mam poczucie, że zrobił coś naprawdę fajnego dla czytelników zainteresowanych poradzieckim Wschodem - bardzo polecam lekturę, i to nie tylko dlatego, że powołał się na mnie w książce i ujawnił, że wysłuchał kiedyś mojej prelekcji na Festiwalu Azji Centralnej w warszawskim Muzeum Azji i Pacyfiku :)"Buran" to podróż po poradzieckim świecie, o którym kiedyś pisał Kapuściński - wtedy Kirgiz z konia zsiadał, dziś żyje mu się całkiem inaczej.
Książka Góreckiego świetnie wypełnia to, co uważam za zasadnicze zadanie dobrego reportażu - z jednej strony przykuwa uwagę, wciąga czytelnika w ciekawe historyjki i anegdotki, zbliża do tamtejszych ludzi, z drugiej natomiast przemyca sporą dawkę wiedzy i faktów historyczno-politycznych. Część o Tadżykistanie jest szczególnie fajnie pomyślana, bo Autor oprowadza nas po różnych tadżyckich muzeach (motyw muzeum pojawia się też w innych fragmentach ale nie w takim natężeniu), co daje mu pretekst do dalszych opowieści. Bo przecież w dyktaturze, jaką jest współczesny Tadżykistan, muzeum nie powinno się interpretować jako narzędzia do nauki historii, ale narzędzia propagowania określonej ideologii i pomysłu na państwo.
Od pierwszych stron wciągnęła mnie historia z polskim wątkiem w Gruzji. Wzruszyła mnie kirgiska staruszka - szczęśliwa po 108 latach swojego życia. W "Burane" świetnie widać, że Górecki zna region, bywał tam nie raz i potrafi przyglądać się jego mieszkańcom. Czytając nie miałam poczucia, że Autor ślizga się tylko po powierzchni, jak to się w wielu reportażach zdarza, szczególnie tych o dość egzotycznych miejscach - autorzy chyba czasem wychodzą z założenia, że czytelnik i tak nie był, to zachwyci go byle co. Górecki nie wychodzi. No i ogromny plus dla Czarnego za dobre spolszczenia, tak niestety rzadkie w wydawanych w Polsce książkach. Może coś mi umknęło, ale to znaczy, że lektura mnie wciągnęła. Czepiłabym się tylko "Allacha" - faktyczni taki zapis w literaturze polskiej się pojawiał, ale dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że Allah to Allah.