środa, 23 kwietnia 2014

Sport po tadżycku

W planie na ostatnią niedzielę były rozgrywki buzkaszi w jednej z miejscowości niedaleko Duszanbe. To popularne w okresie wiosennym zawody sportowe, polegające na przechwyceniu koziego truchła i wrzuceniu go do bramki przez jednego z zawodników na koniach. Sport niebezpieczny (rozpędzone konie mogą stratować widownię), ale bardzo lubiany przez Tadżyków – są nawet tacy, którzy chcieliby włączenia go do dyscyplin olimpijskich. Podobno na niedzielnych zawodach miał być syn głowy państwa (z tej okazji miał zresztą obowiązywać zakaz fotografowania, bo władze – od kiedy filmik z pijanym prezydentem bawiącym się na weselu wyciekł do internetu – są na to wyczulone). Niestety zawody się nie odbyły, bo ostatecznie organizator nie zdobył oficjalnego pozwolenia, więc jeźdźcy pokręcili się po okolicy i rozjechali do domów.



Wobec tego „przeciąganie kozła” zamieniliśmy na gusztin, czyli tradycyjne zapasy. Wielka impreza niedaleko Hissar, również wiosenno-noworoczna – Nowy Rok Tadżycy, jak i inne ludy irańskiej kultury, obchodzą wraz z rozpoczęciem astronomicznej wiosny. Na trybunach setki mężczyzn w różnym wieku, kobiet wśród widzów brak, nieliczne sprzedawały jedzenie na straganach. W ogóle handel kwitł – kapelusze z rondem (słońce było wyjątkowo upiorne), rozmaite pierożki i drożdżówki, bułki z wędliną, hot-dogi, szaszłyki, napoje w butelkach (z kwaśnym mlekiem i herbatą włącznie), ziarna słonecznika, no i oczywiście wielkie gary plowu, czyli tradycyjnego tadżyckiego ryżu z marchewką i baraniną. Po dotarciu na miejsce wydawało się nam, że sporo nagotowali, ale po krótkim czasie nie zostało prawie nic.

W zapasach zmagali się zawodnicy, czyli pahlawoni (dosłownie: bohaterowie) z rozmaitych zakątków nie tylko Tadżykistanu, ale też na przykład sąsiedniego Uzbekistanu. Walczyli po kilka par równocześnie, każda z własnym sędzią, zagrzewani do boju przez chrypnącego powoli wodzireja w narodowej czapce. Chodziło o to, by powalić przeciwnika na łopatki, wzbudzając tym samym okrzyki radości na widowni. Czasem po nerwowej walce jeden z walczących prawie leżał, ale po chwili niepewności okazywało się, że wodzirej krzyknął jednak: nie udało się! Więc znowu przeciwnicy chodzli obok siebie, badali sytuację, czasem odchodzili nawet gdzieś dalej na bok, a po chwili wracali do walki. Przegrani odeszli z nagrodami mniejszej wartości – i rzeczowymi, i pieniężnymi. Na lepszych czekały takie atrakcje jak owca czy koń, a na najlepszych – owinięty kokardą w kolorach tadżyckiej flagi samochód.