sobota, 25 lipca 2015

Wizowe rozżalenie


za: https://en.wikipedia.org/wiki/Visa_policy_of_Tajikistan
Wydawanie obcokrajowcom wiz w ambasadzie tadżyckiej w Wiedniu to koszmar. Tysiąc maili i telefonów wykonanych do ambasady w ciągu półtora tygodnia, bo tyle mniej więcej nasze paszporty czekały na łaskawy koniec. Zaczęło się od tego, że - mimo posiadanego przez nas potwierdzenia, kiedy dokumenty dotarły kurierem pocztowym do ambasady - pracownik działu wizowego twierdził, że dostał je dopiero po kilku dniach (raz nawet nie podszedł do telefonu, bo podobno był w innej części budynku, który jest... zupełnie mikroskopijny). Potem były przepychanki z typem wizy, chociaż starałyśmy się o naukową, mając odpowiednie zaproszenia. Największym marzeniem pracownika było wciśnięcie nam wiz biznesowych (tzw. wizoi kori), co udało mu się w ubiegłym roku i miałyśmy potem niemały stres, jak celnik zażądał pozwolenia na pracę, strasząc karami!). Wizy studenckie... no mógłby wydać... ale bez pozwolenia na wjazd do Badachszanu, bo wtedy nie może. Chcemy sprawdzić przepisy i ceny (pan oczywiście o nich nie mówi, tylko odsyła do internetu), ale strona ambasady jest nagle zawieszona i nie działa... przez kolejny tydzień!
Ostatecznie wiz studenckich jednak nie może, daje nam wizy na cele prywatne (wizoi chosusi), cokolwiek by to nie znaczyło. Zdaniem pana z ambasady nie będziemy mieć żadnych problemów. Ale płatny meldunek na miejscu w odpowiednim urzędzie musimy zrobić i tak. Za 20 euro od osoby na osłodę otrzymujemy za to pozwolenia na wjazd do Badachszanu (opłata pewnie idzie do kieszeni, bo nie jest wyszczególniona na stronie, a ambasada w Berlinie daje je za darmo). Wiza na cele prywatne jest tańsza o 10 euro, ale oczywiście nie ma mowy o zwrocie pieniędzy (nie pierwszy raz mi się to zdarza, chociaż za pierwszym przynajmniej obiecywali zwrot).
Moja wiedeńska przyjaciółka idzie wreszcie odebrać paszporty (ambasada nie odeśle ich nawet na mój koszt). Ma przyjść koło południa, ale godzinę czeka pod ambasadą, bo akurat jedzą tam lunch - nie ma tego w informacji o godzinach pracy ambasady, a telefon oczywiście nie odpowiada. Tak się robi w Tadżykistanie, a że osoba z Europy tego nie wie, to jej sprawa... Ostatecznie dostaje się do środka. Pan dopytuje ją, po co tam jedziemy i stwierdza, ze nie wydał wizy naukowej czy studenckiej, bo instytucja zapraszająca jest... podejrzana. I nie działa jej strona internetowa (sic!).
Zastanawiam się, czy ten koszmar - chyba większy z roku na rok - teraz ma coś wspólnego z zeszłorocznym aresztowaniem w Tadżykistanie badacza zatrudnionego w zachodnim projekcie. Ale myślę, że nie, bo paszporty wysyłają z naszymi dwie polskie turystki. Kiedy przy jednej z rozmów telefonicznych  pytam o ich paszporty, pan uprzejmie mnie informuje, że przecież nie dołączyły wniosku. Zapewne, gdybym nie zapytała, w ogóle nie dostałyby tych wiz. Jakiego, przecież dołączyły wszystkie dokumenty (zgodnie z działającą jeszcze wtedy stroną)? No takiego swoimi słowami, że chcą jechać. Ostatecznie w zamian za opłatę wizową wniesioną - jak na stronie - za wizę na 45 dni, pan wypisuje im w paszporcie wizę na miesiąc. I tym samym okrawa im jeden dzień, bo wpisane miały, że będą 31 dni. I całe szczęście, że wyjeżdżają stamtąd nie samolotem, a drogą lądową i mogą wycyrklować na dzień wcześniej.
To tyle. Wieść niesie, że w Berlinie nie jest lepiej.