czwartek, 5 lutego 2015

Przeszłam przez rzekę...

... to znaczy przeczytałam ostatnio nową książkę Ludwiki Włodek o postradzieckiej Azji Centralnej. I wstyd by było nic o tym nie napisać, bo przecież cokolwiek na ten temat pojawia się na polskim rynku wydawniczym sporadycznie. Trzeba natomiast przyznać, że mamy chyba trochę modę na książki reportażowe - i dobrze. Jeszcze lepiej, że coś się wśród tych reportaży ukazało wreszcie o tych wszystkich - jak to ludzie mawiają - stanach. Ten "stan" to nawiasem mówiąc pochodzi z perskiego i oznacza miejsce - Tadżyków, Kirgizów, Afgańczyków i innych. I my dla perskojęzycznych jesteśmy nie żadną Polską, a Lahestanem.

http://www.wydawnictwoliterackie.pl/
"Wystarczy przejść przez rzekę" podobało mi się. Nawet jeśli na początku nie koniecznie interesowało mnie życie osobiste autorki, to w sumie stwierdzam, że w tej książce ma to sens - przecież każda podróż jest inna, a nasze doświadczenie, płeć czy towarzysze podróży każdą czynią specyficzną i niepowtarzalną. To przecież nie naukowa pozycja służąca jakimś generalizacjom i teoriom, ale podróż, spotkanie z ludźmi. I te swoje spotkania - z artystką z Uzbekistanu Umidą, z Rozą - byłą kirgiską prezydent, czy też z ludźmi całkiem zwykłymi - autorka opisuje wciągająco. I w sposób zupełnie bezbolesny i jakby mimochodem wtłacza nam sporą dawkę wiedzy o regionie, polityce, społeczeństwie. No i świetnie jest ta książka wydana, z kolorowymi zdjęciami - naprawdę miła rzecz, dzięki której ktoś się zainteresuje tym niedowartościowanym regionem. I - co bardzo cenię we wszelkich wydawnictwach o Wschodzie w języku polskim - ma spolszczoną wymowę imion i nazw geograficznych, tak że nie straszą nas rozmaite Khany, Khorogi, Parvizy i inne Afsanehy.
Na koniec trochę anegdotycznie - tak sobie pomyślałam w trakcie lektury, jak czasem pewnym odległym od nas ludziom, miejscom czy wydarzeniom staramy się nadać bardzo egzotyczny charakter. Myślimy, że są tak różni czy różne od tego, co znamy. Tak sobie pomyślałam, kiedy przeczytałam podpis pod jednym ze zdjęć, że w kazachskich wioskach prawie nie istnieje transport publiczny i dojeżdża się tam najlepiej taksówką czy prywatną marszrutką (s. 192). Czy próbowaliście dojechać kiedyś transportem publicznym do podkrakowskiej wsi? PKS kiedyś faktycznie jeździł, zwykle co parę godzin, dzisiaj to nawet nie mam pojęcia, czy istnieje. Dojeżdża się... prywatnymi busami :)

1 komentarz:

  1. Książkę też mam, na razie czeka na przeczytanie, ale też cieszy mnie to, że nazwy są zapisane po polsku. Wreszcie ktoś zwrócił na to uwagę.

    OdpowiedzUsuń